- Park Narodowy Sarek – trekking
- Kungsleden – trekking z Vakkotavare do Abisko
- Od Ystad do Abisko – z południa na północ Szwecji
Ostatnie dzikie miejsce starego kontynentu leży za kołem podbiegunowym, w Szwecji. Najstarszy park narodowy Europy. Ponad 200 szczytów i 100 lodowców. 6 z 13 szwedzkich dwutysięczników. Łosie, niedźwiedzie brunatne i wilki. Przemokną wam tam buty, deszcz wypłucze resztki cywilizacji, a komary zjedzą was żywcem.
Witajcie na Sarku!
Na Sarku, który nie jest miejscem dla każdego. I nie mówię tylko o czopach, co lezą w góry w klapkach. Sarek jest trudny.
Łatwo się zgubić
Na Sarku nie ma wytyczonych szlaków. Odnajdziesz ścieżki wydeptane przez poprzedników i zwierzaki, ale często idziesz przez bagna, w krzakach po pachy i ledwo widzisz niebo. Trzeba umieć orientować mapę. Są momenty, kiedy droga wydaje się oczywista. Są też takie, że totalnie nie wiesz, gdzie iść. W pamięci zapadł mi zwłaszcza jeden dzień. V. Dla wszystkich najfajniejszy. Dla mnie najgorszy. Przedzieraliśmy się przez krzaki, bagna i kamienie. Gubiliśmy się co chwilę. Tu nie przejdziemy. Tam nie zawrócimy. Daleko jeszcze? Myślałam, że zwariuję. Pod koniec dnia okazało się, że i tak wybraliśmy lepszą opcję. Po drodze spotkaliśmy Holendra, który zdecydował się na wersję dołem, przy rzece. On za to cały dzień szedł w bagnie i w wodzie po pas. Niefajniej.
Do mamy nie zadzwonisz
Nie ma zasięgu telefonicznego. Ani schronisk. Na środku parku stoi jedna buda z telefonem satelitarnym. I to tyle. Nara. Cały mandżur bierzesz na plecy. Żarcie na 10 dni. Ciuchy na każdą wersję pogodową. Prąd. Lekarstwa. Wszystko. Przez 10 dni nie uświadczysz cywilizacji w żadnej odsłonie.
Za to nie musisz marwtić się o wodę
Sarek jest oblany rzekami. Są miłe, szemrzące strumyczki, co ochłodzą stópki. Są też rwące dziady, które mają jeden cel – utopić jak najwięcej turystów. Odradza się wychodzenie do parku w pojedynkę.
Kilka river crossingowych protipów.
Mniej wody w rzece im: wcześniejsza godzina, chłodniejsze miesiące, szersze koryto, bliżej źródła. Idź pod prąd, po ukosie. Nie podnoś wysoko nóg. Używaj kijków. Odepnij plecak (odepnij paski, nie mylić z kieszeniami). Jeżeli upadniesz i porwie cię woda, zrzuć plecak. Nie walcz z prądem. I tak nie wygrasz. Daj się ponieść. Zabierz sandały. Nie pakuj się do rzeki na bosaka. Kamienie nie są milusie. My mieliśmy jeszcze skarpety neoprenowe. Taki zestaw dawał super radę, kiedy trzeba było poszukać bezpiecznego przejścia. Widzieliśmy kilku zwyroli, co włazili do rzeki w butach, na pełnej. A potem wylewali z nich wodę i szli dalej. Ja tam lubię suche stópki.
Jeżeli wydaje ci się, że nie przejdziesz, najprawdopodobniej znaczy to, że nie przejdziesz. Poszukaj innego miejsca. Wystarczy trochę cierpliwości. Któregoś dnia spotkaliśmy dwóch typków. Opowiadali o river crossingu, który nas dopiero czekał. Panowie szli po śniegu wypłukiwanym od spodu przez wodę. Nie jest to dobry pomysł zwłaszcza latem, bo śnieg może nie wytrzymać. Lądujesz wtedy w rzecze i nara. Mieli to już za sobą, a dalej trzęsły im się dupska ze strachu. Od tego spotkania rónież moje zaczęło się trząść. Bardzo.
Zupełnie niepotrzebnie. Wystarczyło zejść ciut niżej niż nasi dzielni narwańcy. Szerokie, płytkie koryto. Zero śniegu. Jedno z łatwiejszych przejść.
Co cię nie zabije, to cię pogryzie
Zwierzaki na Sarku może i nie są śmiertelnie niebezpieczne, ale daleko im do kuoki. Zaczniemy od komarów arktycznych. Moskitiera na twarz i repelent – must. Chmara arktycznych wampirów jest w stanie zabić renifera. Przysięgam, te dziady wciskają się wszędzie. Mugga extra strong nie należy do moich ulubionych kosmetyków, ale pryskałam się nią jak szalona. Potem zawijałam się szczelnie w kapelusz i moskitierę. Zapinałam wszystkie suwaki. I tak sobie szłam rozsiewając wokól kuszące aromaty DEET.
Na Sarku żyją też niedźwiedzie brunatne. Nie są zbyt agresywne. Mimo to, nocuj z dala od swoich śmieci. Zabraliśmy ze sobą jeszcze dzwonki antyniedźwiedziowe. Mieliśmy też spray, ale okazało się, że nie jest to legalny środek w Szwecji, więc nie polecamy. Nie spotkaliśmy żadnego niedźwiedzia na szlaku.
Za to udało nam się obudzić na dźwięk dzwonków reniferów, które postanowiły się paść o 5 nad ranem zaraz pod naszymi namiotami.
Bagna i inne mokradła
Sandały i neoprenki sprawdzają się też idealnie, kiedy musisz wleźć w błoto. Nie nastawiaj się na wędrówkę przez Martwe Bagna do Mordoru, ale przygotuj się na taplanie w syfie nawet przez kilka kilometrów ciągiem. Załóż sandałki i neoprenki. Zapomnij o czystych stopach. Naciągnij moskitierę. Kijki w dłoń i powolutku do przodu.
Aż dotrzesz do Skierfe
Potem już z górki. Te 9 dni, 162 km, 2903 m w górę i 2492 m w dół pokazały mi, że nie umiem orientować mapy, nienawidzę chodzić po kamieniach i w krzakach, a woda po kolana może mnie zabić. Najbardziej chyba zaskoczyły mnie rzeki. One zawsze wyglądły jakby były płytkie, powolne, rozleniwione. A wystarczyło zamoczyć łydę i już zaczynała się walka o utrzymanie równowagi. Nawet gdybym nie miała pały z orientacji w terenie, nie przeszłabym Sarka bez pomocy. Nie ma szans.
Jak ogarnąć?
Sarek niestety leży na końcu świata. Nam było łatwo, bo akurat spędzaliśmy 3 miesiące w podróży po Skandynawii. Byliśmy więc na miejscu. Nasi znajomi lecieli z Polski. Lot do Galivare. Potem autobus do Ritsem, z przesiadką w Stora Sjofallet Mountain Lodge. W Ritsem łódka. Potem marsz, marsz, marsz i na koniec jeszcze jedna łódka w Saltaloukta.
I jesteś na szlaku
(Numerki dni podlinkowane do Wikiloca)
Dzień I
14 km
442 m
59 m
Tego dnia podjęliśmy złą decyzję. Zamiast nadłożyć drogi i iść przez most, stwierdziliśmy, że zrobimy sobie skrót i river crossing. No cóż, ta rzeka nas pokonała. Próbowaliśmy kilka razy. W różnych miejsach. Nie dało rady. Następnego dnia poginaliśmy spowrotem do mostu.
Dzień II
20 km
87 m
245 m
Dzień III
17,5 km
258 m
8 m
Dzień IV
21 km
175 m
339 m
Dzień V
12 km
346 m
157 m
Dzień VI
17 km
749 m
672 m
Dzień VII
20 km
532 m
517 m
Dzień VIII
21,5 km
151 m
495 m
Dzień IX
19 km
136 m
423 m
Powodzenia!
Część zdjęć (ta ładniejsza) dzięki uprzejmości Asi i Tomka, którym z tego miejsca po raz kolejny dziękuję. Głównie za to, że wytrzymali moje marudzenie.