- Isle of Skye – organizer
- Isle of Skye – z dala od tłumów
- Isle of Skye – co warto zobaczyć?
Na Skye spędziliśmy cztery pełne, wrześniowe dni. Momentami leniuszkowaliśmy, ale generalnie było dość aktywnie. Odwiedzone miejscóweczki starałam się poukładać w kolejności od „naj” do „słabe”.
Point of Sleat
8,74 km 353 m 2 h 21 min (w tym czas na przytulanie krów) Wikiloc
Kwintesencja moich wyobrażeń o Szkocji. Klify, klify, klify, trawa, trawa, trawa. Owce i morze. Po dwóch dniach spędzonych z dala od wody, miałam spore ciśnienie na ten punkt. I dobrze, bo spełnił wszystkie oczekiwania.
Point of Sleat to południowy koniuszek wyspy. Samochód zaparkujecie na końcu wąziutkiej drogi w Aird of Sleat. Parking nie jest duży. Warto być tam z rana. Traska jest raczej spacerowa. Choć pojawiają się też trudniejsze momenty. Sporo jest wyślizganych kamieni. W chwili nieuwagi zaliczyłam piękną glebę. Końcówka trochę pod górę i mocno w błocie.
Na jednej z plaż spotkała nas wspaniała niespodzianka. Chillujące stado krów! Nie wytrzymałam. Musiałam przytulkać.
Sgurr na Stri
25 km 774 m 6 h 21 min Wikiloc
Ten szlak polecany był jako niezbyt trudny technicznie i jednocześnie bardzo widokowy. Pełna zgoda!
Samochód zaparkowaliśmy niedaleko Sligachan Hotel. Parking hotelowy przeznaczony jest dla gości, ale jakieś 200 m dalej znajdziecie drugi.
Pierwsza i zdecydowanie najdłuższa część trasy prowadzi wąską ścieżką w dolinie pomiędzy szczytami Sgurr nan Gillean, Red Hills i Marsco. Wyraźne podejście zaczyna się dopiero po jakichś 9 km i trwa tylko jakieś 650 m w górę. Początkowo po trawce. Potem wchodzicie w krainę kamienia. Szlak nie jest oznakowany, ale trudno się zgubić. Trzeba iść do przodu, pod górę, wybierając najwygodniejsze dla siebie wejście (no shit Sherlock). Zdarzyły się czworaki. Przy zejściu idealnie sprawdzała się tak zwana metoda dupna. Wszystko pod kontrolą. Zero ekspozycji. Psychika bezpieczna.
A na szczycie rzeczywiście wspaniałe widoki. To tam kończy się skała i zaczyna morze (z jednej strony). Po lewej rajska plaża i dom, w którym kiedyś zamieszkam, bo jak nie to moje życie nie będzie pełne. Z prawej kolejne szczyty i szmaragdowe jeziorka.
Moim zdaniem trudność tego szlaku polega na jego długości i monotonii. Pierwsze 9 km po płaskim jest całkiem ciekawe. Jesteście tam pierwszy raz. Dzień się dopiero zaczyna. Wszystko Was cieszy. Perspektywa krótkiego podejścia jest nawet ekscytująca. Ale powrót, Moi Drodzy, jest już dość irytujący. My zazwyczaj zwijamy się ze zniecierpliwienia na zejściu. Wyzwanie się skończyło. Powrót to nużąca konieczność na drodze do kolejnego szczytu (#regres osobisty). A w tym przypadku, powrót to 9-kilometrowa płaska ścieżka, którą już szliście. Nawet nie ma jak pomarudzić, bo bez pionu kolana nie bolą!
Dreptaliśmy tamtędy pod koniec września. Dolina i wzgórza były zielono-rudawe. Tego drugiego odcienia nadawał im przekwitający bez. Dwa tygodnie wcześniej było to prawdopodobnie najbardziej fioletowe miejsce na Ziemi.
Brothers Point
3,97 km 137 m 1 h 20 min Wikoloc
Szukaliśmy krótkiego spacerku na ostatni dzień w Szkocji. Znaleźliśmy idealny. Jestem trochę zdziwiona, że tak mało go w internetach. Ale może to dobrze. Niech będzie naszą tajemnicą.
Wejście na ścieżkę znajduje się przy Trotternish Loop. Samochód możecie zaparkować w miejscowości Culnacnoc, za hotelem Glenview. Jadąc z Portree, parking znajdziecie po lewej stronie drogi. Łatwo go przegapić, ale jeżeli przyjrzycie się dobrze, zauważycie tabliczkę z napisem Rubha nam Brathairean. Tego właśnie szukacie!
Aby wejść na szlak, musicie się cofnąć jakieś 50 m w kierunku Portree. Po drugiej stronie drogi zaczyna się ścieżka w stronę morza. Jest też znak na Brothers Point. Idźcie do samego końca. Ostatnie momenty mogą troszkę przyspieszyć bicie serca. Pojawia się niewielka ekspozycja, ale spokojnie. Dacie radę! Na końcu drogi czeka Was bezkres morza, idealny widok na Kilt Rock i jego wodospad. Moim zdaniem, Kilt Rock View Point się do tego nie umywa!
Na cyplu spotkała nas cudowna niespodzianka. Otóż z morza wyłoniła się foka! Żywa, prawdziwa, tłuściutka foka. Co chwile podpływała bliżej i bliżej. Przyglądała się nam z dużym zainteresowaniem. Gapiliśmy się na siebie nawzajem dobre 15 min. Niesamowite uczucie. Wiatr, stalowe niebo, spokojne morze i to zupełnie dzikie zwierze, które ogląda nas dokładnie tak, jak my je. Do tej pory nie mogę tego ogarnąć.
The Storr – Old Man of Storr
To chyba najbardziej charakterystyczny punkt Skye. Myśleliśmy, że zajmie nam chwilkę i nie odpaliliśmy nawet Wikiloca. Ale dzięki ADHD Matiego poszliśmy kawałek dalej i to była najlepsza decyzja świata.
Do popularnych skałek dojdziecie w niecałą godzinę. Skorzystacie z umiarkowanie nachylonej, bardzo cywilizowanej ścieżki. Ścieżka zamieni się potem w kilka cieńszych nitek. A te poprowadzą Was przez zielone połacie zakroplone kałużami. Traska dla każdego.
Gdyby nie Mati przegapiłabym główną atrakcję. Szłam ze zdjęciami z internetów wprasowanymi w mózg i jakoś mi się krajobraz nie kleił. Szłam, szłam i szłam. Długo jeszcze? Yyy, już to przeszliśmy. Odwróć się. Aaa, no tak. Widok przyjemny, ale na żywo zdecydowanie mniej porywający. Może dlatego, że trawa aż skrzypi od turystycznych butów.
Nie chciało nam się wracać, więc weszliśmy na jakąś skałkę. I tam zobaczyliśmy, że można iść dalej. Mając starych dziadów za plecami, a szczyt Storr po lewej stronie, znajdziecie ścieżkę. Ta poprowadzi Was przez ogrodzenie, zakręci w lewo i da Wam dwie możliwości. Wersja dłuższa, na około, mniejszym skosem, na górę. Wersja krótsza, pod dużym skosem prosto na szczyt. Nie wiedzieliśmy jak długa będzie wersja numer jeden, więc wybraliśmy tę drugą. I to był kolejny strzał w dziesiątkę. Nie szło się jakoś nadzwyczajnie przyjemnie. Sporo czasu spędziłam na czworakach. Hop, z kamienia na kamień. Zdecydowanie nie jak kozica. Dość uciążliwe podejście, ale przynajmniej człowiek się nie nudzi. Ogromnym plusem tej wersji był szok, który przeżyliśmy na koniec. Przez jakieś 30 minut szliśmy pochyleni, wgapieni tylko i wyłącznie w czarne skały. Kamień za kamieniem. Krok za krokiem. Aż tu raptem naszym oczom ukazało się błękitne (bezchmurne!) niebo i płaściusienka, zieloniuteńka polana i … O bosze drogi, OWCE! Matiemu aż się wyrwało – raj!
Quairaing
8,42 km 671 m 2 h 23 min Wikiloc
Bardzo przyjemny hike. Wcale niemało ludzi, ale przestrzeni sporo, więc nie jest to takie irytujące. Możecie się przestraszyć ilości fleszy przy parkingu. Nie lękajcie się, ¾ tych osób nie idzie dalej. Podejścia trochę jest, ale jak zazwyczaj na Skye ścieżki są wyraźnie wytyczone, nie ma ekspozycji. Prędzej czy później każdy stanie na szczycie.
Ilość i natężenie zieleni w tym miejscu są przytłaczające. Bardziej zielone są chyba tylko ściany w szkolnej stołówce. Ciekawe miejsce. Na pewno warto odwiedzić i ruszyć dupę z parkingu.
Coral Beach
Fajna plażka. Długa. Szeroka. Pięknie położona. Woda czyściutka. Piasek to zmiażdżone na pył kawałki białego korala. Klimacik na tyle przyjemny, że w głowie wizualizowały się pomysły na kąpiel. Całe szczęście na pomysłach się skończyło.
A teraz trzy największe rozczarowania. Długo się zastanawiałam, w jakiej kolejności je ułożyć. Zacznę od największego błędu, w jaki wprowadzi Was internet.
Kilt Rock View Point
Dżizas, co to w ogóle ma być?!? Było tak słabo, że nie mam dla Was ani jednej foci. Widok taki se. Nie dlatego, że klif i wodospad jest słaby. A raczej dlatego, że wszystko oglądacie z bliska, zza barierki, w towarzystwie lasu selfie sticków. Nie ma jak złapać perspektywy. Nie ma jak powdychać morskiej bryzy. Nie słychać mew, bo drą się ludzie i ich samochody. Fuj!
Zamiast tego, idźcie na Brothers Point. Tam macie idealny widok na Kilt Rock!
Fairy Glen
Napaliłam się na tę miejscówkę poważnie. Internety naopowiadały mi historii o tym, jak jest niedoceniana, cicha i dzika. Chciałam usiąść w trawie i patrzeć jak skrzaty wrzucają złoto do garnka. Albo jak wróżki rozpylają magiczny pyłek. Albo chociażby jak świstak siedzi i zawija. Nic z tego, Moi Mili. Samo miejsce jest rzeczywiście sympatyczne. Ciekawie ukształtowany, pagórkowaty teren może przywodzić na myśl bajki z dzieciństwa. Niestety, teren ten jest też dość ciasny i zdecydowanie przeładowany ludźmi. Spędziliśmy tam może 15 minut i to tylko dlatego, że zrobiliśmy sobie przerwę na kanapkę.
Może warto tam wpaść o świcie, jak wszystkie lenie śpią. Tego nie wiem. Ale w dzień zdecydowanie odradzam.
Neist Point Lighthouse
Ależ czuję się oszukana! To co zobaczycie na żywo nijak ma się do foteczek z Googla. Do latarni prowadzi długi chodnik i schody. Nie mam pojęcia skąd te ujęcia niezadeptanej zielonej trawy, bo w drodze do dosłownie potykacie się o ludzi i ich samochody.
Przyjemniej robi się dopiero za latarnią. Warto przebić się przez tłumy i dojść do krawędzi skał. Popatrzeć na wodę. Posłuchać wiatru. Uspokoić nerwa.
Awesome post! Keep up the great work! 🙂