Jakieś 15 lat temu uczyłam się dorosłego życia zagramanicą. Z wielkim zapałem, codziennie od 5 rano kroiłam ziemniaki i cebulę w jednej z restauracji Wielkiego Kanionu Kolorado. Poza bezcennym doświadczeniem zawodowym, zdobyłam wówczas cudowną ksywkę – Potato Cutter. Nigdy nie myślałam, że wrócę do Stanów. Dwa lata później siedziałam w samolocie do Nowego Jorku. Tym razem planowałam spektakularną karierę kasjerki w parku rozrywki w pobliżu Allentown. Do Polski wracałam z połamanym łokciem i torbą ciuchów z ROSSa. Nigdy więcej!
…
Styczeń 2019 – a może by tak do USA?
Stany to zupełnie inny świat. Łatwy, ale inny. Mimo tego, że był mi ździebko znany, ponownie mnie zaskoczył. A jak? Scroll down!
Wiza
Nie będę powielać. W internetach jest tego milion. Najfajniejsze opracowanie według nas znajdziecie TUTAJ. Nie uchroni to Was przed błędami, zawieszająca się stroną, ani przed milionem bardzo dziwnych pytań. Nie stresujcie się. Klikajcie powolutku. Czytajcie instrukcje.
My uzupełnialiśmy symultanicznie. Ręka w rękę. Numerek za numerkiem. Mieliśmy różne pytania, co wprowadzało wielką konsternację. Dodatkowo, u mnie wyskoczył bliżej niezidentyfikowany błąd, który uniemożliwiał płatność. Gdyby nie deweloperski skill Matiego, pewnie uzupełniałabym od nowa. I jeszcze raz!
Samochodowe Parki Narodowe
Odwiedziliśmy 10 parków narodowych. Każdy jeden wyłożony pięknym asfaltem, zawalony samochodami, kamperami i niewyobrażalnymi ilościami turystów. Jeżeli myśleliście, że kolejki na Kasprowy to przeginka, zapraszam Was do Yosemite NP w weekend. Zmienicie zdanie.
Większość głównych atrakcji obejrzycie przez szybę samochodu. No, może poza Sequoia NP – tam trzeba pospacerować. Czasem odstawicie auto na parking, by wykonać ogromny wysiłek – pięć kroków do punktu widokowego. Czasem utkniecie w korku na wjeździe lub wyjeździe. Będziecie poszukiwać miejsc postojowych niczym zaginionego skarbu piratów. Może się też zdarzyć, że rzucicie to wszystko i pojedziecie w siną dal. Cierpliwość ma swoje granice.
Serio. Nie ściemniam. Jeżeli szukacie kontaktu z przyrodą i chcecie uniknąć tłumów i ryku silników, od razu zaplanujcie sobie wyjście na tzw. szlaki wilderness lub backcountry. Wymagają dodatkowych pozwoleń i troszkę więcej doświadczenia niż samochodowy cruising, ale moim zdaniem warto. Co ja gadam – warto? Tak trzeba! Inaczej oszalejecie.
Najgorzej wspominam Yosemite NP. Niestety trafiliśmy tam w weekend. Było okropnie! Korki jak na A1 w sezonie. Tłumy, potoki, wręcz rzeki ludzi, którzy kręcą się w kółko rezonując na sąsiadów. I tak tworzą zupełnie idiotyczną masę głupkowatych uśmieszków, selfie sticków i tenisówek. Padaka!
Najlepiej czułam się w Joshua NP. Kameralny, cichy parczek, parczunio. Bardzo mało ludzi. Piękne zachody słońca. Ciekawe roślinki. Wspomnienia podobne do tych zimowych wieczorów, kiedy siedzicie zakopani pod kocykiem, na ulubionej kanapie, z lawendową herbatą i mruczącym kotem u boku. Różnica tylko w temperaturze – w Joshułkach jest cieplutko. Bardzo polecam!
*Niektóre parki są obsługiwane przez ekologiczne linie autobusowe. Przejazdy darmowe. Połączeń dużo. Zabiorą Was na wchód i zachód słońca. Odwiozą do kampingu. Przy odrobinie szczęścia traficie na charyzmatycznych kierowców, którzy opowiedzą Wam o miejscach, które mijacie, sprzedadzą historie ludzi, których już nie ma, poheheszkują.
Wilderness i backcountry w parkach narodowych
Balansując na granicy obłędu, szukaliśmy ucieczki w dzicz. Udało nam się dwa razy. W Wielkim Kanionie przeszliśmy szlak South Kaibab – Bright Angel. W Yosemitach wleźliśmy na Eagle Peak. O ile w pierwszym przypadku szlak był przygotowany jak dla debila, o tyle drugi hike bardzo nas zdziwił.
Kiedy zastanawialiśmy się nad tym, gdzie się schować w tych okropnych Yosemitach, Pan Strażnik uprzedził nas, że gdzieniegdzie leży jeszcze śnieg, co może znacząco wpłynąć na tempo marszu. Jasne, wiemy to. Nie jesteśmy głupi. Mówił coś jeszcze o tym, że musimy mieć mapę i dobrze orientować teren, bo łatwo się zgubić. Ta, jasne. Jesteśmy w Stanach. Tu wszystko jest wielkie i wszystko jest łatwe.
No nie było. Szlak był bardzo dobrze oznaczony do pewnego momentu. Kiedy skończyła się mainstreamowa ścieżka, skończyły się też wszystkie oznaczenia. Gdyby nie nasz wierny przyjaciel – Wikiloc – musielibyśmy zrezygnować. Po drodze zgarnęliśmy dwie zagubione pary, które również mocno zaskoczyły się napotkanym brakiem wskazówek. Nawigowani apką, w sześć osób szczęśliwie dotarliśmy na szczyt i bez większych problemów zeszliśmy na dół. Pan Strażnik miał rację. Myślę, że warto zwrócić na to uwagę, kiedy wybieracie w głąb Yosemitków. Tam nikt Was nie poprowadzi od słupka do słupka.
Niedźwiadki i wiewiórki. Będą Was nimi straszyć na każdym kroku. Na hiking musicie zabrać niedźwiedzio-odporny pojemnik na jedzenie (w Yosemitach można wypożyczyć). Na polu namiotowym schowacie wszystko do niedzwiedzio-odpornej skrzyni. Naoglądacie się plakatów z powyrywanymi palcami – efekt działalności krwiożerczych rudzielców. Miśków nie spotkaliśmy. Ale wiewióry rzeczywiście chciały nam odebrać ostatnie okruchy batoników. Gonił nas też skunks. Z premedytacją. Przysięgam! Uważajcie na te zwierzaczki. Nie karmcie ich. Nie stresujcie. Nie przytulajcie. Posłuchajcie mądrzejszych! Nie nas, oczywiście. Mówię o strażnikach i ich regułach.
Internety
Po powrocie z USA już nigdy, przenigdy nie będę narzekać na polskich operatorów komórkowych. Słabszy zasięg czy przejściowe problemy z dostępem do usług, których czasem doświadczamy na naszym podwórku, są niczym w porównaniu z tym, co czeka na Was w Stanach.
W Las Vegas, w salonie T-Mobile kupiliśmy sobie pakiecik, który wcześniej upatrzyliśmy. Kosztował 50 USD. Drogi, ale zależało nam na nielimitowanym internecie. Myślę, że przez te trzy tygodnie nie wykorzystaliśmy możliwości naszej karty nawet w ¼. Zasięg pojawiał się i znikał. Bywał. Głównie w dużych miastach i wcale nie zachwycał (trochę jak w Pendolino). W mniejszych miejscowościach – kaszanka. Nie raz zatrzymywaliśmy się na nieplanowane papu, żeby ukraść trochę wifi. Na trasie, zapomnijcie. Cicho. Głucho. Ciemno. Nie ma internetów!
Dlaczego? Zwykliśmy twierdzić, że w tych bardziej rozwiniętych państwach, tam za zachodzie, wszystko działa lepiej. Mhm, spróbujcie zapłacić telefonem za kebaba w Berlinie. Podobnie jest w Stanach. Amerykanie do tej pory używają papierowych czeków! Przeczytałam, że w rankingu prędkości internetu znajdują się dopiero na 94 miejscu na świecie. Nie będę się wymądrzać, ale na moje mogłoby się zgadzać. Raport znajdziecie TUTAJ. Zerknijcie, bo zawiera też info o operatorach. Może się przydać w wyborze karty.
Druga sprawa to zasięg. Jeżeli się nie mylę, Stany zajmują czwarte miejsce w innym rankingu – tym razem na powierzchnię – 9 mln km kw. Pewnie nie jest łatwo pokryć taki obszar stacjami bazowymi tak, żeby wszyscy byli zadowoleni. Mniej zaludnione rejony pozostają czarnymi dziurami. Nic. Zero. Nul. Ani pół kreski.
Co w tym złego? A no nic. Nie umarliśmy bez tych interentów. Ale gdybyśmy wiedzieli to wszystko wcześniej, kupilibyśmy najtańszą kartę z najbardziej limitowanym internetem ever. I to właśnie Wam doradzamy.
Pod chmurką
Do tej pory myślałam, że tylko Skandynawia oszalała na punkcie spędzania urlopów pod gołym niebem. Nic bardziej mylnego. Amerykanie też tak mają. Campingi, RV parki, płatne, za darmoszkę – do wyboru, do koloru. Zazwyczaj z bardzo fajną infrastrukturą: każdy ma swojego grillka, są prysznice i pralnie. Są fajni ludzie. Mnóstwo piesków. Bajka!
Jak ich szukać? WikiCamps USA – ściągnijcie koniecznie. Działa zarówno online, jak i offline. Pokazuje miejscóweczki wzdłuż każdej trasy. Można filtrować po bardzo różnych cechach. Zdecydowanie polecamy!
If you’re going to San Francisco
Choć wiedziałam, że nie urwie, jakoś tak głupio nie zobaczyć Las Vegas, Los Angeles czy San Francisco. Głupio, nie głupio – nie polecam. Nie ma tam nic super ciekawego. Architektura taka sobie. Ceny zdecydowanie niefajne. Korki jak ta lala. No i mieszkańcy ulic. Wszystko, co przeczytacie na temat bezdomnym, narkomanów i freek’ów w amerykańskich miastach nie będzie przesadą. I choć nie brakuje mi empatii, to tam współczucie zamieniło się w niepokój. Skondensowanie i bliskość tych zjawisk wprowadzają spory dyskomfort. Przynajmniej w mojej głowie.
Las Vegas do obejścia w kilka godzin. Hitem San Francisco, moim zdaniem, są foczki na Pier 39. W Los Angeles – Universal Studio, jeżeli chcecie wydać ponad 100 USD od osoby. That’s all Folks!
Gigantomania
Wszystko jest większe! Ludzie. Drogi. Samochody. Ubrania. Produkty w sklepach. Porcje w restauracjach. Wszystko!
Najbardziej odczuliśmy to na drogach. Otaczały nas potwory na kołach. Pickupy. Półciężarówki. Kampery ciągnące za sobą sześć rowerów, dwie łodzie i jeszcze samochód na off-road. Auta osobowe w naszym, europejskim rozumieniu pojawiały się tylko w dużych miastach.
Wielopaki. Gigantopaki. Milionopaki. Czipsy mojego wzrostu. Chleb, który waży tyle co Mateusz. Wszystkiego więcej. W restauracjach porcje nie do zjedzenia. A wierzcie mi, nie jemy mało.
A propos, w restauracjach wodę z kranu (tap water) macie całkowicie za darmoszkę. Jest zdatna do picia! W dinerach kawa najczęściej podlega “refilkom” jak kolka w KFC. Czyli też bezpłatnie. Nie wstydźcie się pytać o takie rzeczy. Kelnerzy całego świata powinni się uczyć od tych Amerykańskich! Mili. Uśmiechnięci od ucha do ucha. Pomocni. Może i troszkę nad wyrost wylewni, ale komu to przeszkadza?
Pif-paf!
Nie czas i miejsce na rozprawy na temat dostępu do broni. Mam swoje zdanie i nikt go nie zmieni. Ja to tu tylko zostawię. Wallmart. Nie mogę kupić maszynki do golenia nóg. Wszystkie są zamknięte w specjalnym regale. Muszę zadzwonić po obsługę. Dwie alejki dalej, za taką samą szybą regał wypełniony bronią – chyba wiatrówkami.
Paliwko
Ceny benzyny różnią się znacznie pomiędzy stanami. Najdrożej było w Kalifornii – oczywista oczywistość. Spore różnice pojawiały się też między stacjami położonymi niedaleko od siebie.
A gdybyście potrzebowali więcej konkretów, zapraszam:
Ile kosztują trzy tygodnie w USA?
“Po powrocie z USA już nigdy, przenigdy nie będę narzekać na polskich operatorów komórkowych. Słabszy zasięg czy przejściowe problemy z dostępem do usług, których czasem doświadczamy na naszym podwórku, są niczym w porównaniu z tym, co czeka na Was w Stanach.” – Hehe, jakbym słyszał siebie po powrocie z Nowej Zelandii. Tam zasięg też jest praktycznie tylko w miastach, wystarczy wyjechać z niego i cisza. Nic nawet nie zadzwoni 😉 Przynajmniej tak było na Wyspie Południowej. “Zwykliśmy twierdzić, że w tych bardziej rozwiniętych państwach, tam za zachodzie, wszystko działa lepiej.” – Tu mam wrażenie, że czym ktoś mniej bywa za… Czytaj więcej »