- Lofoty i Senja – krótkie hajki i spacerki
- Lofoty i Senja – taki plażing to ja rozumiem!
- Norwegia: Lofoty i Senja – jak to ogarnąć?
- Stavanger ala Kiefer Sutherland
Kupiłem bilety na weekend. Lecimy do Stavanger! – usłyszałam pewnego ranka. Ktoś tu się upił i w przypływie radosnego trolololo sprezentował mi Norwegię z okazji Dnia Kobiet. Fajnie, nie?
Na trzeźwo okazało się, że weekend znaczy dokładnie 24 godziny. Nadal fajnie! Bo choć odpalanie samolotu na jednodniowy wyjazd bardzo kłóci się z moim poczuciem ekologii, to jak zapewne wiecie, Norwegię kocham i szanuję i będę tam wracać ile wlezie.
W sobotę o 9.30 wypożyczyliśmy autko przy lotnisku w Stavanger i tak zaczęła się bardzo intensywna doba.
#1 Preikestolen
No o tym, to już chyba słyszał każdy. Pulpit Rock. Klif nad Lysefjordem. Wielka płaska półka, długo długo nic (600 m w dół) i lazurowa woda. Do tego słońce, błękitne niebo i martwa cisza. Tak przynajmniej każe nam wierzyć gugiel. Ja byłam, zdobyłam, nic nie zobaczyłam!
Jak pewnie każdy, tak i my zawsze łudzimy się, że kiedy prognozy przewidują huragan, to tak naprawdę mają na myśli piękne słońce. Ta sobota miała być po brzegi wypełniona deszczem i śniegiem. I taka też była. Kiedy dołożyć do tego grad, który wybijał zęby, wiatr który w uszach dzwoni mi do dzisiaj i mgłę, która wisiała jak dym z papierosów w latach ’90, dostajemy przepis na hike idealny.
Trasa sama w sobie wymagająca nie jest. 8 km w dwie strony, po bardzo dobrze przygotowanym szlaku. Nam, w tej cudownie niesprzyjającej aurze, całość zajęła 3,5h. Nic Was tutaj nie zaskoczy, nic nie sprawi trudności. Na spokojnie możecie zabrać dzieci, psy i babcie. Na drodze spotkaliśmy tylko kilka osób (początek marca). Internety podają, że w sezonie jest masakra. Z resztą, wszystko widać na zdjęciach.
Czy jest strasznie? Nie wiem, bo nic nie widziałam. Wszędzie mleczna zasłona, raz po raz przeganiana przez podmuchy wiatru. Po powrocie do domu obejrzałam zdjęcia szlaku na Preikestolen w słoneczne dni. Powiem Wam, że zrobiło mi się trochę niewyraźnie. Jak się bowiem okazało, na trasie są fragmenty, które prowadzą bardzo blisko brzegu. A ja sobie tam zupełnie beztrosko śmigałam z czapa zaciągniętą po samą brodę.
Czy jest bezpiecznie? Myślę, że tak – dopóki masz mózg. W hotelu przy parkingu można wypożyczyć sprzęt, którego Wam brakuje. My ogarnęliśmy sobie raki (w zasadzie raczki). Doradzili nam to ratownicy, którzy opiekują się szlakiem. Zapłaciliśmy po 100 NOK od łepka. Nie mieliśmy gotówki, więc depozytem był dowód osobisty. Przez większą część szlaku raki odpoczywały w plecaku. Ubraliśmy je, żeby szło się łatwiej i szybciej. Przy schodzeniu na pewno pomogły. Dali byśmy radę również bez nich, ale na pewno byłoby więcej szorowania dupą o glebę.
Czy jest drogo? Tak. Oficjalny parking kosztuje 250 NOK (ok. 100 PLN – sic!). Nie przyszło nam to łatwo. Najpierw zaprzeczenie, potem gniew, negocjacje (próbowaliśmy przycebulić parkując gdzieś dalej), depresja i akceptacja. Żeby zrozumieć, wystarczy poczytać internety. Otóż, wyobraźcie sobie, że w 2009r. Preikestolen odwiedziło ok 30 000 turystów. W 2016r. było nas już 250 000. Z podobnym potopem radzić sobie musi w zasadzie cała Norwegia. Dlatego też niektóre atrakcje stają się coraz droższe. Od nas akcept! Nie chcesz płacić, nie odwiedzaj.
Naszą traskę znajdziecie jak zwykle na Wikiloc TUTAJ. Jedna uwaga. Zapomnieliśmy zastopować, kiedy wsiedliśmy do auta. Odejmijcie ok. 30 min.
#2 Plaża Sola
Do samochodu wróciliśmy przemoczeni na wylot (to, co na górze było śnieżycą, na dole było ulewą). Mądre głowy w ostatniej chwili do bagażu podręcznego spakowały drugie spodnie i po dodatkowej kurtce. Ogrzewanie na całego. Autko zmieniło się w suszarnie. A my ustawiliśmy kierunek na Stavanger z nadzieją, że może tam nie pada. Udało się! Po drodze troszkę się rozpogodziło, więc zatrzymaliśmy się na jednej z dzikich plaż (iksde).
Mieszkam nad morzem. Na plaży bywam często. Nie tylko w sezonie. Najchętniej poza. Najlepiej w weekend przed wschodem słońca. Wtedy jest cicho i można udawać, że polska plaża miła jest. To tylko udawanie, bo już o 8 rano zaczyna się ruch jak na Krupówkach.
W Norwegii jest inaczej. Plaż jakby więcej. Ludzi jakby mniej. Nie uświadczysz toru przeszkód z parawanów. I choć nie ma miliona śmietników, to piasek jest czysty. W wodzie nie pływają ryby w reklamówkach, gotowe do sprzedaży. Nie kupisz oscypków, ani dmuchanych różowych penisów. Powietrze poważnie wali glonem. Skały są czarne do szpiku kamienia. Mewy drą się jak opętane. I jest pięknie.
W Stavanger Moi Państwo, taką plażę znajdziecie pod samym lotniskiem – jakieś 25 minut z buta. Warto się przejść.
#3 Stavanger
Jakby ktoś jeszcze o tym nie wiedział, nie jaram się miejskim klimatem. Omijam najszerszym możliwym łukiem. Oczywiście Norwegia jest wyjątkiem. Uwielbiam skromną, poukładaną i spójną architekturę. Szanuję proste linie, proste kąty, proste dachy. Kocham białe domki obłożone panelami, mikro ogródki i kołatki na drzwiach. Moje ulubione zajęcie podczas spacerów to zaglądanie ludziom do okien. Wiem, creepers ze mnie. Nic na to nie poradzę. Zaczęło się w Alesund. Przetrwało Bergen i na pewno na Stavanger się nie skończy.
A co zobaczyć w Stavanger? W sumie to nie wiem. Pokręćcie się. Nakarmcie łabędzie. Pooglądajcie ceny w restauracjach. Zjedzcie hot doga w 7eleven. Do Deli de Luca zapukajcie na cynamonową bułkę z mikrofali. Polecam również podejść do Norsk Oljemuseum. Można się fajnie powygłupiać na czerwonych piłkach i trampolinie.
#4 Króciutki hike na Dalsnuten
Wieczorem w hotelu doszliśmy do wniosku, że głupio tak nie wykorzystać poranka. W końcu samochód musieliśmy oddać dopiero o 9.30. Rzut oka do internetów. Budzik ustawiony na 5 rano. Idziemy na Dalsnuten.
Rano nie byliśmy już tak optymistycznie nastawieni, ale słowo się rzekło. Rajty na tyłek. Czołówki na czapkę i wio.
Trasa, zwłaszcza na początku jest ultra łatwa. Powolutku wchodzicie na wzniesienie. Wszystko dość dobrze oznakowane. Dopiero pod koniec pojawiają się schody, skałki i inne przyjemności. Ale nadal, nic wielkiego. Trasa rodzinna.
Na górce było pięknie. Z jednej strony różowy wschód słońca i bezchmurne niebo. Z drugiej woda i migające światła miasta. Można by tak zostać na zawsze, ale niestety akurat rozhulał się wiatr morderca, więc nie pozostało nam nic innego, jak wrócić do hotelu, zjeść śniadanie (zmasakrować hotelową gofrownicę) i spadać na lotnistko.
Traska TUTAJ.
Ze względu na krótki pobyt spaliśmy w hotelu – Hotel Alstor (621 NOK za 2 osoby). Polecamy. Stary, czysty, z całkiem dobrym śniadaniem. Można zrobić gofry. Można też rozlać ciasto do gofrów po całym stole.
Kolejny wyjazd do Norwegii już w sierpniu. Stay tuned!