- Lofoty i Senja – krótkie hajki i spacerki
- Lofoty i Senja – taki plażing to ja rozumiem!
- Norwegia: Lofoty i Senja – jak to ogarnąć?
- Stavanger ala Kiefer Sutherland
Pierwotny lofocki plan zakładał zhajkowanie jak największej ilości górek. No, nie powiódł się. Po pierwsze, już na samym początku, z majestatem worka ziemniaków wywinęłam orła na mokrych kamieniach i stłukłam kolano. Po drugie, melancholia, która kapała z nieba wlała się w nasze duszyczki i kazała nam uciekać tam, gdzie ludzie mają twarze, a nie kaptury.
Chodziliśmy więc raptem cztery razy. Trochę jak stare dziady. Ale, ale, co to były za spacery. Idealne. Mokre. Wietrzne. Zimne. Mgliste. Niepokojące. Pełne owiec. Nocne.
Kolejność nieprzypadkowa.
#1 Nocny hike – Senja – Hussfjelet
Nie mogliśmy odpuścić. Ostatnia noc. Ostatni hike. Nocny. Rozbiliśmy namioty na plaży Ersfjord. Podjechaliśmy do miejscowości Skaland i tam, na wzniesieniu, przy kościółku zaczęliśmy dreptać w górę. Była godzina 22:33.
Szlak był generalnie bardzo przyjemny. Poza pierwszym odsłoniętym fragmentem. Komary, muchy i inne latające stworzenia w ilościach ponadprogramowych. Wpadały do ust. Plątały się w rzęsy. Pozowały nawet do zdjęć. Serio, mam dowody.
Uwaga na końcówkę. Czubek dość eksponowany. Ja się prawie czołgałam. Przywitałam się z panem, który ze strachu nie mógł się ruszyć.
W drodze na górę czuliśmy się jak królowie. Tacy fajni jesteśmy. Kto by na to wpadł (nocny hiking)? Uhlala, śmigam jak koziczka! Głupia, jeszcze się nie nauczyłam. Jakkolwiek jesteście piękni i wysportowani w Polsce, w Norwegii zmienicie perspektywę. Może się to zdarzyć, kiedy na szlaku wyprzedzą Was 70-letnie staruszki ze swoimi chihuahuami. Potem już zawsze słyszycie przed sobą dzwoneczki na psich obróżkach. Niczym wyrzut tej, o jednej za dużo czekolady. Albo, kiedy podczas „ataku szczytowego”, pędem wzbijającym tumany kurzu, mija Was półautomatyczna seria Wikingów. Albo zimą, kiedy ubrani w całą szafę (raki obowiązkowo!), wyglądacie jak team bezdomnych Yeti, spotykacie norweskie, opalone nimfy w szortach, adidaskach i w zębach, które skrzą się bardziej niż ten bialutki puch.
Eh, Norwegowie… To chyba najbardziej wysportowane społeczeństwo z jakim przyszło mi się porównywać. Biegają na nogach, na nartach i na łyżwach, pływają, grają w hokeja, wiosłują i tańczą na lodzie. Mają nawet swój, specjalny sport (motbakkeløp) polegający na biegu tylko pod górę – im większa różnica wysokości, tym lepiej. Pogoda nie jest wymówką. Cyborgi! Zazdraszczam.
No, ale wracając do tematu, nasza traska TUTAJ.
#2 Lofoty – Flakstad – Ryten
Pierwsze wejście na Lofotach. Szlak przyjemny, choć uparcie pod górę. Nie ma się czym stresować. Ponoć wejścia są dwa. My startowaliśmy z plaży Kvalvika.
Niestety nie opowiem Wam nic więcej, bo całą drogę towarzyszyła nam firana mgły. Już po pierwszych kilku krokach nie widzieliśmy nic. Nie wiem nawet, czy weszliśmy na szczyt.
W takiej mgle Wikiloc jak znalazł. Zapraszamy TUTAJ.
#3 Lofoty – Vestvagoy – no name koło plaży Unstad
Kiedy minęło zauroczenie arktycznymi surferami, postanowiliśmy się poszwędać. Aura jak w Sin City, tylko bez city. Na mapie znaleźliśmy jakieś jeziorko. W błocie i puchatych owieczkach doczłapaliśmy się do brzegu. Skręciliśmy na lewo i zaczęliśmy wchodzić na kolejne wzniesienie. Stromo. Zęby w błocie. Ale bez stresu. Dopiero na końcu pojawiły się głazy i lękogenna przestrzeń.
Śledzić nas możecie TUTAJ.
#4 Lofoty – Vestvagoy – Eggum – Borvaeret Nature Reserve
Bardzo fajna miejscóweczka na spacer zarówno w głąb, jak i wzdłuż linii brzegowej. Idąc plażą dojdziecie do Unstad. Skręcając w lewo, możecie odbić na drogę, która poprowadzi Was wokół jeziora. Góry, chmury i mgła. Mega klimacik.
W planowaniu wejść, których nie udało nam się zrobić, pomógł nam ten portal:
Polecamy!