Tym razem skorzystaliśmy z czerwcówki i tanich lotów Gdańsk – Bergamo. Plan był dość prosty (zerknij na opis poniżej). Jedziemy na kilka dni w Dolomity, a potem odwiedzamy Ligurię. Włochy są drogie jak cholera. Kupiliśmy więc duży bagaż i zapakowaliśmy namioty. Dwie noce spędziliśmy w hotelach. Kilka na kampingu i ze dwie na dziko.
Info dla niecierpliwych – kilka foci na samym dole.
Co nas zaskoczyło?
Ceny. Najtańszy nocleg pod dachem dla 4 osób znaleźliśmy za ok. 100 EUR. To dużo więcej niż zazwyczaj przeznaczamy na takie luksusy. Kampingi też do tanich nie należą. Ceny zależą od okresu. My byliśmy na przełomie nie sezon / sezon. Zazwyczaj płaciliśmy ok 10 – 15 EUR od osoby.
Nocleg na dziko. No właśnie, spanie pod chmurką we Włoszech nie jest takie proste. Im więcej będziecie czytać, tym mniej zrozumiecie. Generalnie jest zabronione. Ale jeżeli nie rozkładacie namiotu na dłużej niż 24 godziny, nie powinno być problemu. Są regiony, w których należałoby złożyć podanie do odpowiedniego urzędu i poczekać na jego rozpatrzenie. My zaryzykowaliśmy i się udało. Na szlaku spotykaliśmy bardzo mało ludzi. Kimnęliśmy się w Dolomitach pod małą, górską chatką. Nikt nie wezwał policji na facebooka.
Refugios, czyli schroniska. Niektóre wyglądają jak te, znane nam z Bieszczad czy innych Tatr. Duże, murowane, z pokojami i ciepłą zupą. W czerwcu w większości pozamykane. W Dolomitach traficie też na małe, drewniane, czasem blaszane chaty, które mają służyć za schronienie. Sieć jest naprawdę gęsta. W środku nie ma nic poza kilkoma łóżkami. Czasem znajdziecie jakiś prowiant pozostawiony przez poprzednich lokatorów. Te miejsca powstały, by ratować turystów z tych bardziej kontrolowanych awarii: zmiany pogodowe, niespodziewana noc, zimno.
Mały wielki głód. Większość restauracji zamyka kuchnię po lunchu i otwiera dopiero na kolację. Trzeba się z tym pogodzić. Nie pomogą ani płacz, ani groźby karalne. W dyskusji z kelnerem usłyszeliśmy, że niemożliwością jest utrzymanie kuchni pracującej od rana do wieczora. I choć mieliśmy inne zdanie, nikogo to specjalnie nie obchodziło. W całej swej włoskiej łaskawości proponowano nam ostatni, zdechły kawałek pizzy albo czerstwą kanapkę z mozarella do podziału na cztery osoby (WTF?!?).
Pamiętacie reklamy Milki – klasyczny świstak, co siedzi i zawija? Jak nie pamiętacie, to się przejedźcie w Dolomity. Kilka z nich tam dalej zawija i pozuje do fotek.
Rozkład jazdy na 8 dni
Zapomniałam dodać na początku. Cały misterny plan popsuła nam pogoda. Tak więc, jak zwykle trochę pojeździliśmy uciekając przed deszczem. Story of my life.
I dzień Lądujemy w Bergamo. Wypożyczamy auto (Audi A3 – w miarę komfortowe dla 4 osób i bagaży). Kupujemy gaz i kuchenkę w Decatlonie. Jedziemy w Dolomity. Śpimy TUTAJ.
II i III dzień Z rana ruszyliśmy w góry – Selva di Val Gardena. Wybraliśmy fajny szlak na trzy dni. Znajdziecie go na wikiloc TUTAJ.
Niestety nie udało się go zrobić. Część była zasypana śniegiem. Przykryło też łańcuchy. Nie zdecydowaliśmy się na zejście. Nie mieliśmy ani raków, ani ochoty na stresik. Po naradzie zmieniliśmy plan i ruszyliśmy dalej. Nocleg na dziko przy chatce. Nasza traska TUTAJ.
III dzień Ruszyliśmy na Trecime. Pogoda padaka. Uciekliśmy do Ligurii. Po drodze spaliśmy w bardzo dziwnym hotelu TUTAJ.
IV dzień Cingue Terre. Imperia – nocleg na kampingu Piani.
V dzień Jeszcze raz w góry – Alpy Liguryjskie. Nasza traska TUTAJ. Apricale i Dolce Aqua.
VI dzień Plaża Punta Crena. Varigotti. Droga nad Como. Nocleg na kampingu Rivabella w Lecco.
VII dzień Ostatnie góry wyjazdu. Trasa TUTAJ.
VIII dzień Smuteczek.