- Macedonia & Albania
- Skopje jest dziwne
- Macedonia & Albania – hiking
- Macedonia & Albania – jestem za, a nawet przeciw
- Albania & Macedonia – crème de la crème
Nie bez powodu zmiana w tytule. Macedonia była super. Ale ja zakochałam się w Albanii.
Plaża Gjipe – Albania
To jest chyba mój ulubiony moment tego wyjazdu. Dlaczego? Bo było pusto. Bo nikt nie sprzedawał ani gofrów, ani oscypków. Bo skałki. Bo kanion. Bo w wodzie było bardzo wesoło.
Do samej plaży nie dotrzecie samochodem. Ten można zostawić na płatnym (tanim) parkingu i zejść całkiem przyjemną dróżką w dół (około 2 km). Powrót już pod górę. Trasa odkryta, w pełnym słońcu. Pamiętajcie o wodzie. Na kilku blogach wyczytałam, że przed płatnym parkingiem jest parking darmowy i krótsza, choć bardzo stroma ścieżka na dół. Nie wiem. Nie widziałam.
Plaża leży u wylotu kanionu Gjipe. Jest otoczona skałami. Pokryta malusieńkimi, białymi kamyczkami, które w pierwszym kontakcie są bardzo przyjemne. W drugim i trzecim żałowałam, że nie wzięłam butów do wody. Ludzi nie było prawie wcale. Nasza majówka to jeszcze nie sezon.
Uwaga na fale. Były spore. Ściągały majty. Poniewierały. Wciągały do wody, a potem wypluwały wrak człowieka na kamienie. Kolega prawie utopił się w wodzie po kostki.
Na plaży (w sezonie) otwarte są ponoć dwa bary. Kierując się w stronę kanionu traficie na bardzo przyjemny kamping (czynny już w maju). Nie spaliśmy tam, więc nie znam cen, ale wyglądał zacnie. Namiot można elegancko rozbić w cieniu drzew oliwnych. Jest toaleta i prysznic. Luksus.
Kanion, no cóż. Ja nie zaszłam zbyt daleko. Ponoć ma 800 m długości i jest wart zobaczenia. Spasowałam na pierwszej ściance, na którą musiałabym się wspiąć po linie. Mój lęk wysokości odzywa się już kiedy zakładam buty na obcasie. Ściana nie była wcale wysoka. Do przejścia. Chłopaki poszli dalej. Polecają za klimacik, za zieleń, za skałki.
Benja Thermal Baths – Albania
Myślę, że warto, choć wygląda ciut inaczej niż na pocztówkach z Google. Benja to ciepłe źródła położone niedaleko miejscowości Permet. Znajdziecie tam kanion i rzekę. Mniejsze i większe baseniki z lazurową wodą wykute w skale. Uroczy, średniowieczny most. Widok na góry. Wszystko cacy.
Są też niestety tłumy ludzi różnego pokroju: turyści – ci pojedynczy i ci, co właśnie wysiedli z autokaru; lokalne Grażyny; dużo lokalnych Sebków. Tam gdzie ludzie, są też śmieci. Miejscówka jest popularna. Kąpiel w tej wodzie ma ponoć pozytywny wpływ na zdrowie.
Drugi szokers – ta woda wcale nie jest ciepła! W Internetach znajdziecie porównania do gorących źródeł na Islandii. No ja się z nimi nie zgadzam. Pomoczyłam się w 2 basenach i wytrzymałam może z 10 minut. Woda nie była zimna, ale żeby nazwać ją ciepłą, to już duża przesada. Fakt, nie wcisnęliśmy się do 2 dziur na uboczu. Zajęte były przez hordy Sebików. Może tam było cieplej.
Przydatne! Weźcie ze sobą buty do wody. Przed tłumami można się schować w głębi kanionu. Tak, płynie tam rzeka, ale jest rozlana, szeroka, spokojna. Bez problemu przejdziecie po jej dnie lub po kamieniach. Ciągłe ściąganie i zakładanie butów jest dość wkurzające. Spacerek na bosaka bolesny. Złotym środkiem byłyby buty do wody, których oczywiście nie mieliśmy. Im dalej od głównego basenu, tym mniej ludzi. A kanion jest naprawdę ładny. Polecam.
Najlepszy nocleg świata – Ilir Guest House – Albania
Jeżeli będziecie w okolicach Permet, musicie tam spać. Typowy guest house. Niby nic nadzwyczajnego, ale dzięki Właścicielom atmosfera nie do opisania. Przywitała nas Pani Basilika, która tak bardzo przypominała moją Mamę, że od razu dostała ksywkę Mama Krystynka. Przemiła, uśmiechnięta, energiczna. Kiedy po południu siedzieliśmy na tarasie, przyszedł Pan Ilir. Ubrany w lniany garnitur, uprzejmy, dystyngowany starszy pan. Dosiadł się do nas i pogawędził przez chwilę.
Pod wieczór na segway’u przyjechał Albano ze swoim małym, białym, puchatym pieskiem. Albano to syn właścicieli. Mówi płynnie po angielsku. Opowiadał o tym, na co uważać, jak jeździć, gdzie pojechać, co zobaczyć. Spędził z nami trochę czasu, ale musiał nas zostawić. Dlaczego? Innym gościom pochorowało się dziecko. Wylądowali w lokalnym szpitalu. Albano jeździł tam pełnić rolę tłumacza i sprawdzać, czy wszystko ok. Szukał też Eltona – kolegi od raftingu. W żadnym miejscu, w żadnym super spa, w żadnym fancy pensjonacie nie czułam się tak zaopiekowana, jak tam.
Aha, no i następnego dnia rano było śniadanie. Podane na tarasie! Najlepsze śniadanie świata: chlebek, jajka, dżemory domowej roboty, kawka, herbatka, solone masło, miód i na koniec racuchy. Płakałam ze szczęścia.
Link do Airbnb TUTAJ. Jak tam będziecie, koniecznie pozdrówcie Właścicieli od nas!
Rafting z Eltonem
Już w Polsce szukaliśmy jakiegoś miejsca, gdzie można poraftingować. Wybieraliśmy między rzeką Vjose, a Osumi. Stanęło na tej pierwszej ze względu na łatwiejszą trasę. Do Osumi jedzie się długo i nie ma możliwości dojazdu samochodem osobowym.
Albano złapał Eltona i przywiózł go do nas. Elton opowiedział co i jak. Umówiliśmy się na następny dzień. Rano poprowadził nas do punktu spotkań. Tam czekaliśmy chwile na jeszcze jedną ekipę. Wybieraliśmy pianki. Nakładaliśmy kaski. Głaskaliśmy owieczkę i pieska. Zapakowaliśmy się do rozklekotanego busa i ruszyliśmy nad rzekę.
Na miejscu mieliśmy krótkie szkolenie: jak siedzieć, jak wiosłować, co zrobić jak wylecisz. Dwa pontony. W każdym z nich płynął jeden przewodnik – miejscowy gościu, który zna rzekę, ogarnia rafting i w trakcie wykrzykuje komendy. Wsiedliśmy i popłynęliśmy. Na początku było spokojnie. Potem zaczęła się zabawa. Było dość intensywnie, ale nie ekstremalnie. Musieliśmy się mocno namachać. Czasem było ciężko. Oczywiście byliśmy cali mokrzy, więc pianki się bardzo przydały. Skakaliśmy do góry i na dół. Kręciliśmy się w wirach. Nasz przewodnik był bardzo wesołym człowiekiem. Kilka razy zrobił sobie z nas jaja i poprowadził nas prosto na skałki, a my jak te barany za nim. Druga grupa płynęła spokojniej, więc myślę, że poziom był dostosowany do chęci i możliwości uczestników. Mieliśmy małą przerwę na batonika i wodę – zawarte w cenie – i na kąpiel w rzece – brrr. Całość zajęła około 2,5 godziny. Koszt to 40 EUR za osobę. Wiem, że to sporo. Ale ile przepijacie na jednej imprezce w Sopocie?
My do Eltona trafiliśmy drogą nieoficjalną. Wydaje nam się jednak, że można go też złapać TUTAJ. Wspominał, że jest członkiem tej grupy. Zdjęć za dużo nie robiłam. Wiosłowałam.
Restauracja Sarajet – Albania
Po raftingu spytaliśmy Eltona, gdzie zjeść. Polecił nam restauracje Sarajet w Kelcyre. Obsługiwał nas syn właściciela. Wyjaśnił nam pochodzenie tego, co zjemy (organic food od sąsiadów). Zamówiliśmy kurczaka na chlebie, kilka różnych sałatek, ser i jakieś piciu. Ok, kurczak nie był zbyt mięsisty. Ale jego smak był zupełnie inny niż ten, który znamy. Ten kurczak miał swój smak! Ser pierwsza klasa. Sałaty świeże i chrupiące. No pychotka. Choć nie zamawialiśmy, dostaliśmy deser. Talerz owoców polanych miodem i posypanych cynamonem. Rozpłynęłam się. Było nam bardzo miło. Na koniec zrobiono nam zdjęcie i wstawiono na fejsa. Fame! Nie pamiętam, ile zapłaciliśmy, ale możecie wierzyć, że rachunek nie był wysoki. Jak wszędzie w Albanii.
Na fejsie znajdziecie ich TUTAJ
Baklava w Tetowie – Macedonia
Tetovo to miasto w północno-zachodniej Macedonii. Wjechaliśmy tam, bo mieliśmy za dużo czasu. Przez przypadek trafiliśmy do małej cukierni, która serwowała baklavę. Do tej pory nie byłam fanką tych słodyczy. Małe, warstwowe ciasteczka z orzechami, pistacjami, różnymi różnościami. Wspólny mianownik: obciekają syropem cukrowym. Są tak słodkie, że aż wykręca. Nie wiem, czym różniły się te od wszystkich innych. Zjedliśmy ich tonę. Zwłaszcza czekoladowe przypadły mi do gustu. Tak nam się wkręciły, że pod koniec wyjazdu, kiedy wracaliśmy z Albanii do Skopje, specjalnie wjechaliśmy do Tetova. Jedna uwaga, nikt tam nie mówi po angielsku, więc dogadywać się musicie na migi, a rachunek może być różny od przewidywanego. Nie, nikt Was nie robi na sianko. Ceny są nadal bardzo niskie.
Cukiernia znajduje się naprzeciwko kawiarni Mulliri Vjeter, którą bez problemu znajdziecie na Google.