- Macedonia & Albania
- Skopje jest dziwne
- Macedonia & Albania – hiking
- Macedonia & Albania – jestem za, a nawet przeciw
- Albania & Macedonia – crème de la crème
W góry wyruszyliśmy trzy razy. Za każdym razem zakładaliśmy 1-dniowy wypad. Nie chcieliśmy zostawać na szlaku. Mimo tego, tylko raz dotarliśmy do celu. Jak zwykle zaskoczył nas śnieg i deszcz.
Park Narodowy Mavrovo – Krcin
Jeszcze w Polsce myśleliśmy o wejściu na Korab – najwyższy szczyt Albanii i Macedonii, położony w Parku Narodowym Mavrovo. Dzień przed planowanym podejściem sprawdziliśmy „hasztagi” na Instagramie. Na szczycie panowała zima stulecia. Szybka zmiana planów i decyzja – wejdziemy na Krcin (2343 m n. p. m.).
Na szlak weszliśmy w miejscowości Bituse. Na „parkingu” przywitał nas kulawy pieseł, który opóźnił nasz start (przytulaski z bezdomnymi psami są bardzo ważne dla powodzenia każdej poważnej wyprawy). Początek trasy to dość przyjemny spacer w lesie. Szlakiem płyną mniejsze i większe rzeczki (śnieg się topi). Musieliśmy pokonać trzy. Dwa razy skakaliśmy po kamieniach. Raz przechodziliśmy przez wspomnienie mostu. Nic strasznego. Porażka groziła zmoczeniem butów i oczywiście częściowo została osiągnięta. Na 1500 m n.p.m. pojawił się już pierwszy śnieg. Krok za krokiem szło się coraz ciężej. Chłopaki wydeptywali nam schodki. Zrobiło się dość stromo. Gdzieś w połowie drogi można było usłyszeć pierwsze jęki żeńskiej części wycieczki – jak my zejdziemy po tym śniegu, o laboga, nie chcę tu umierać i inne. Zatrzymaliśmy się na ok. 1900 m. Część została. Część ruszyła dalej. Chłopaki dotarli na 2200 m. Ponoć nie było wesoło. Brakowało łańcuchów.
Ruszyliśmy w dół. Pilnowałam każdego kroku. Wytrzeszczałam oczy. Bałam się oddychać przekonana, że zaraz zejdzie lawina. Nie mam stuptutów. Nie mam raków. Nie mam gwizdka w plecaku. Dlaczego ja nie mam gwizdka?!? Nie powiedziałam Mamie, że ją kocham. Umrę. Tragedia rozgrywała się może 3 minuty i to tylko w mojej głowie. Okazało się, że zejście po takim śniegu jest bardzo przyjemne i dużo szybsze. Czasem skakaliśmy. Czasem biegliśmy. Jeździliśmy na butach i tyłkach. Nikt nie wybił sobie zębów. Fun, fun, fun.
Traskę polecam. Jest bardzo dobrze oznakowana – głównie na drzewach, więc nie gubicie się, kiedy leży śnieg. Nie jest bardzo wymagająca. Widoczki zacne. Zero turystów po drodze. Trasa na Wikiloc TUTAJ.
Galicica National Park – Magaro
Drugi hiking przypadł na Albanię. Tym razem nie spinaliśmy się zbytnio. M znalazł jakąś pętle na Wikiloc i tak ruszyliśmy zdobyć Magaro – 2255 m n.p.m.
Początek trasy to mozolne podejście dobrze przygotowaną ścieżką w lesie. Idzie się dość długo. Widoki żadne. Trochę kamieni. Trochę błota. Nic nadzwyczajnego. Niewiele się zmienia, kiedy przekraczamy linię drzew. Wchodzimy prosto w śnieg. Znowu stromo. Znowu mokro. Mgła. Chmurzyska. Wiatr zacina prosto w gębę. Zimno. Nic nie widać. Markotno. Kiedy już chciałam zacząć marudzić, chmury się rozeszły. Oczom ukazał się widok na Jezioro Ochrydzkie. Iście zacny widok. Miałam całe 30 sekund, żeby się nim nacieszyć, gdyż jak zapewne się domyślacie, oblepiły nas kolejne chmury.
Druga część trasy to dość strome podejście wąską ścieżką. Widoki powinny być petarda. Niestety nie mogę się z Wami podzielić wrażeniami, bo wiatr, chmury i mgła. Czy ja się powtarzam? Po niecałej godzinie weszliśmy już na płaski teren. Zaczęła się przyjemniejsza część wycieczki po grani. Wiatr przestał wyrywać uszy. Mogłam nawet otworzyć oczy. Sielanka.
Zejście poszło bardzo sprawnie, głównie za sprawa śniegu. Zaopatrzeni w plastikowe siatki i pokrowce na plecaki zjechaliśmy na dół.
Ogólna ocena – na pewno warto. Przy dobrej pogodzie widoki muszą być pierwsza klasa. Naszą trasę znajdziecie TUTAJ.
Llogara National Park – Cika
Eh, tym razem porażka na całego. Mount Cika była w naszych planach od początku. Wybraliśmy nocleg w Orikum – najsmutniejsze miejsce świata – głównie po to, żeby było blisko. Całą noc nawalała burza. Deszcz przestał padać dopiero o 10 rano. Motywacja ekipy sięgnęła zera. Więc w drogę ruszyliśmy tylko we dwoje. Znaleźliśmy pięknie opisane wejście na szlak, który po 5 minutach zniknął. Szliśmy głównie nawigowani przez Wikiloc. Mount Cika pozostała jednak niezdobyta. Po 3 godzinach zamruczała burza. Głośno i jakby zaraz obok nas. Tył zwrot. Na przód marsz.
O widokach się nie wypowiem, bo całą drogę towarzyszyła nam mgła. Jak zdarta płyta, prawda? Chmury wisiały nisko. Plątały się pod nogami. Widoczność ograniczona. Momentami jedynie na długość wyciągniętej ręki. Szlak oznakowany na kamieniach, leżał całkowicie pod śniegiem (znaleźliśmy go po jakimś czasie). Klimat nie do opisania. Gołe skały. Martwe i spalone lasy. Cicho i głucho. Szaro i duszno. Tylko czekałam na atak zombie rebeliantów. Nie nastąpił dlatego, że bardzo szybko zbiegaliśmy na dół (burza dudniła za plecami). Na koniec oczywiście znowu zgubiliśmy szlak. Było stromo. Kilkukrotnie zostałam zaatakowana przez mięsożerne krzaki. Niektóre fragmenty zejścia pokonywałam na tyłku. Zbiłam sobie kolanko. Obraziłam się na cały świat. Przeszło mi dopiero, kiedy dostałam kebsa we Vlorze.
Podsumowując, dajcie znać, jak było, bo ja nie widziałam zbyt wiele. Nasza trasa TUTAJ.